Bez kategorii

Zostawił po sobie wiersze i dobroć…

Słowo o naszym Rodaku śp. ks. Kazimierzu Wawrzyczku, którego pogrzeb miał miejsce 22.07.2022 roku w podkrakowskich Stadnikach.Może najpierw 2 zdjęcia z 2008 roku, kiedy to razem ze śp. ks. prałatem Józefem Strączkiem dziękował Panu Bogu za 70 lecie Jego kapłaństwa w naszej parafialnej świątyni.

Podczas Mszy św. pogrzebowej Słowo Pożegnania wygłosił z ks. Andrzej Sawulski SCJ. Oto jego treść:

Żegnamy dzisiaj podczas Eucharystii w kościele i na cmentarzu ks. Kazimierza Wawrzyczka. Żegnamy sercanina, poetę, a przede wszystkim skromnego człowieka z urokliwej Porąbki, „gdzie Soła się miesza z aromatem nieba”. Zostawił po sobie wiele dobrych śladów w naszych sercach.

Ks. Kazimierz niechętnie mówił na swój temat, a sam siebie nazywał „przedwojennym człowiekiem”. I nie dlatego, że urodził się tuż przed wybuchem wojny, lecz raczej by zaznaczyć swój sentyment do minionego czasu, tradycji, miejsc i ludzi.  Ci, co znali go bliżej, przeszli już w większości na drugi brzeg życia, zabierając ze sobą szczegóły z jego dzieciństwa i młodości w rodzinnej Porąbce, powołania do sercanów , 68 lat życia zakonnego i różnorodnej pracy w polskiej prowincji.  Gdy go często dopytywano o tamte lata jego biografii, z właściwą sobie skromnością mawiał: „ nic szczególnego”. To „nic szczególnego” wynikało z jego dyskretnej natury, cichości wokół siebie, nie pokazywaniu światu swojej osoby, bycia w drugim, a najlepiej w ostatnim rzędzie.

Wiedzieliśmy, że ks. Kazimierz (dla wielu ojciec Kazimierz), pisze wiersze. Wiedzieliśmy, lecz nie było okazji ich przeczytać, co również wiązało się z nieszukaniem przez niego rozgłosu. Długo chronił tę tajemnicę, twórczość, która nie szuka reklamy i oklasków.  Sam wiele razy namawiałem go do publikacje tego, co kładł do szuflady. Ale odpowiedź była zawsze ta sama: „to nic szczególnego”.

Dopiero w latach dziewięćdziesiątych udało się go nakłonić do wydobycia na światło pisanej przez wiele lat poezji. I tak ukazał się pierwszy tomik jego wierszy „Ślady na piasku”. To właśnie wtedy pokazałem wiersze ks. Wawrzyczka znanemu krakowskiemu poecie Markowi Skwarnickiemu, prosząc by „rzucił” na nie okiem, a może nawet coś o nich napisał do „Gościa Niedzielnego”.

Po tygodniu przyszedł do redakcji z tekstem: „Księża wiersze piszą”, i rzekł: „Jestem pod wrażeniem. I niech ksiądz nie myśli, że napisałem recenzję, bo o to zostałem poproszony. Po prostu, autentyczna liryka człowieka, który dzieli się wewnętrznym swym życiem w formie poetyckiej, a Pan Bóg dał mu nie tylko duchowe, ale i artystyczne powołanie”.

Poeta Marek Skwarnicki po lekturze tomiku od razu wyczuł pokrewną sobie duszę poety w sutannie. I wtedy zrozumiałem, że mamy pośród siebie w zgromadzeniu i prowincji kogoś wyjątkowego, poetę nie od „częstochowskich rymów”, lecz z darem „iskry Bożej”, zakonnika i księdza o dużej wrażliwości, jak to bywa u poetów. A przy tym osobę pełną tajemnic, poruszającą się w swym życiu i twórczości między ziemią a niebem z wyjątkowym odczuwaniem wszystkiego.

Wspomniałem, że ks. Kazimierz był bardzo skromny. Nawet jego ściszona mowa to potwierdzała. Niewiele można było od niego usłyszeć o domu rodzinnym, otoczeniu i młodości w podżywieckich Porąbkach.
Najwięcej o jego życiu i duszy można się dowiedzieć z wierszy. Czytając takie strofy jak: „Inwokacja”,Na Zwiastowanie”, czy „Rozmowa” zobaczymy świat jego dzieciństwa pełnego piękna przyrody nad brzegiem rzeki Soły: gaików majowych, krokusów na wiosnę, niezapominajek,  jabłoni w ogrodzie, orkiestry pszczół. Można przypuszczać, że urokliwe rodzinne strony wywierały duży wpływ na uczuciowe wnętrze młodzieńca, chcącego ocalić od zapomnienia niezwykłość miejsca, gdzie znajdował się jego dom. Stąd też w roku 1953 wyruszył za głosem powołania w nieznany mu świat, by odnaleźć dla siebie nowy dom – zakonny dom,  a przede wszystkim upewnić się, że poszedł w swym wyborze we właściwym kierunku. W krótkim wierszu „Rozmowa” napisze o tym tak:

Zabrałeś mnie z moich pól

 I chciałeś, bym światło niósł,

I chciałeś, bym światłem był,

I chciałeś, bym spłonął sam.

Wstępując do sercanów nie zakopał swego poetyckiego uzdolnienia. Przebywając w nowicjacie w Mszany Dolnej pisze dalej, m.in. o tym, co widzi swą duszą  „Z okien Lachówki”.  W kościele w Węglówce, jako jedyny z rocznika składa 25 lutego 1954 r. pierwszą profesje zakonną, a 8 lat później w Krakowie przyjmuje też sam święcenia kapłańskie.

Podejmował różne prace wskazane mu przez ówczesnych przełożonych, ale cały czas przelewał swoje myśli na kartki papieru w powszechnej wtedy w użyciu maszynie do pisania. Przekazywał w wierszach swe wewnętrzne przeżycia i przemyślenia nad Ewangelią, wiarą i obserwowanym wnikliwie życiem. W jego poezji jest dużo przyrody, ale najwięcej Boga i – jak zwykł pisać o Maryi – Najświętszej Panienki, która „niesie światu nadzieję niczym zorzę jasną”.  Tworzył szczególnie na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Już nie chował swych wierszy, bo były rodzajem składanych świątecznych życzeń dla wszystkich: współbraci, dobroczyńców, znajomych i przyjaciół.

Odkąd osiadł w seminarium w Stadnikach, by zająć się powierzoną mu pracą tzw. szefa biura dobroczyńców, regularnie dwa razy w roku przynosił listonosz do naszych domów zakonnych „świeże” wiersze ks. Kazimierza, wiersze pełne ciepła betlejemskiej nocy i radosnego poranka wielkanocnego. Bo takim był poetą – zachwyconym Ewangelią, urzeczony jej pięknem i dzielący się z nami radością, że „Biały Chleb legł na sianie z żarem dojrzałych kłosów”, a potem w dzień Wielkanocy życzył: „niech drogi nam rozjaśni swego Serca Raną i otworzy Wieczernik, słoneczne Emaus”.

Czy łatwo przychodziło mu pisać wiersze? Odpowiada w jednym z nich:

„Litery związać w słowa, słowa w zdania złączyć.

Po nich jak po drabinie wspiąć się trochę w niebo.

jakże tego nie umiem, wikłam się i plącze,

Słowa zimne, oporne, niczym grudki śniegu.

I myślę wtedy z żalem, jakże dojść ku Tobie,

Gdy pięter tyle trzeba, tyle i wieków?… („O pewnym wierszu”)

Poecie nie przychodzi bez trudu ubrać myśl w słowo. W księdze Mądrości znajdujemy taką prośbę: „Oby Bóg dał mi słowo odpowiednie do myśli i myślenie godne tego, co mi dano” . Poezja była i jest sztuką wyrażania swych myśli i uczuć, poszukiwaniem i pytaniem o coś najważniejszego. Raz jest radością, zachwytem, a innym razem wyrazem smutku i zwątpienia.  Czytając wiersze ks. Kazimierza widzimy w nich najwięcej nadziei i wiary oraz wzruszenia nad słowami Jezusa i dobrocią Jego serca. Dodają otuchy, koją, niosą ciepło dla serca czytającego.

Jeżeli takie wywołują uczucia, to znaczy, że były one najpierw u autora – podmiotu lirycznego. Wiersze bowiem najlepiej mówią o twórcy, więc wszystkie strofy, jakie czytamy wyrażają jego duchową sylwetkę: franciszkański podziw dla całego świata stworzonego, dla bogactwa przyrody, urzeczenie Dobrą Nowiną, modlitewną postawę wobec Stwórcy oraz zwykłą dobroć.

Ale wiersze ks. Kazimierza nie wypowiadają wyłącznie zachwyt i wdzięczność pod adresem Boga. Dedykował swoje liczne strofy ludziom, których spotkał, z którymi pracował, przyjaźnił się, i którym coś zawdzięczał. Pisze więc tym, którzy odeszli („Doloroso”), Tadkowi (tak zwracał się do ks. Józefa Kubika, swego wieloletniego współpracownika), siostrom Boromeuszkom („Święty Mikołaj”) pracującym przez wiele lat w stadnickim seminarium, misjonarzom, że „tam daleko dla nich bije Polski serce”, prymicjantom oraz ojcu duchownemu w dniu jego imienin. Sam przez wiele lat posługiwał dobrą radą klerykom, ale także wszystkim którzy przychodzili do jego skromnego pokoiku w Stadnikach po pojednanie z Bogiem.

Miał otwarte, miłosierne serce i czas dla każdego, a szczególnie pochylał się będącymi w potrzebie. Swoimi sprawami czy kłopotami nie obciążał otoczenia.  Na serio traktował swe powołanie w Zgromadzeniu Sercanów i to, co powiedział podczas pierwszej i wieczystej profesji, a potem przy święceniach. Żył tym, co przekazał nam Założyciel o. Jan Leon Dehon – duchem miłości i wynagrodzenia. W wierszu „Nad testamentem Ojca Założyciela” prosił go:

„Dziś, gdy Twe kwiaty i na naszych drogach

Spotkać możesz, jak kwitną o barwach tych samych,

Opowiedz nam na nowo o miłości Boga

I jeszcze raz przyjmij ostatni testament”.

Myślę, że ks. Kazimierz starał się, będąc pośród nas sercanów, opowiedzieć nam na swój sposób, także przez poezję, o miłości Serca Jezusowego. Jego twórczość stanowi swoisty testament napisany dobrocią, której każdy mógł doświadczyć w rozmowie, podczas spotkania, przy ołtarzu i ambonie, a przede wszystkim w konfesjonale. Jego łagodne serce dostrzegali także dobroczyńcy, z którymi związał większość swego życia, których znał, odwiedzał, błogosławił małżeństwa, pamiętał o ich imieninach, jubileuszach, dla których był „św. Mikołajem ze Stadnik”. Wielu z nich odprowadzał na cmentarz w różnych stronach Polski. A większość na pewno mogłaby podpisać się pod jego słowami z wiersza o tym świętym z Miry: „Przychodzisz cichutko, niewidoczny oczom. Zapalić w nas na nowo swoją dłonią dobroć”.

Miał dobroć w dłoniach, bo miał ją w sercu. Do dłoni kobiet zawsze pochylał się z pocałunkiem. Obdarowywał podarkami wszystkich bez wyjątku.

Raz zapytałem długoletnią dobrodziejkę z Garwolina dr Marię Protasiuk: kim jest dla pani ks. Kazimierz?  To kapłan bardzo subtelny. Zawsze skromny, uczciwy i dyskretny. Nigdy się nie wywyższał. O sobie mało mówił. Taki przed którym można się było wyżalić, wyspowiadać, porozmawiać o swoich różnych problemach. Umiał słuchać i dawał trafne rady. To kapłan wielkiej dobroci.

Mamy to szczęście jako sercanie, że obdarzył nas swoim powołaniem i poezją. Zrealizował to, co opisał Norwid – „dopełnił” swoje życie w poezji. Właściwie to nie wiem, czy bardziej był  księdzem-poetą, czy poetą- księdzem. Ale na pewno wiem, że był dobrym człowiekiem.

I na koniec.

W wierszu zatytułowanym „Droga” napisał:

Jeszcze niewielki pagórek

I pewnie trafię do Ciebie.

Można przypuszczać, że ów pagórek to stadnicki cmentarz sercanów, na których za niedługo spocznie. Stawał na nim często pośród grobów swoich współbraci, których niejednokrotnie żegnał w swych kazaniach. Stąd – jak mawiał – bliżej do nieba i do nich.

Księże Kazimierzu! Dziękuję, że byłeś pośród nas. Zostawiłeś po sobie wiersze i dobroć. Zostawiłeś w wielu, którzy Cię dzisiaj żegnają ślad wyjątkowy – swoje imię, nazwisko i to, że byłeś do końca kapłanem Serca Jezusowego.

Żegnamy Cię w dniu wspomnienia św. Mari Magdaleny, której miłość zrodzoną z przebaczenia wspominałeś w wielu swych wierszach. W jednym prosiłeś Zmartwychwstałego, by „przystanął z Sercem przy naszych zagrodach, jak stanął przy Marii z Magdalii”, a w innym wołałeś: „Klęknijmy z Magdaleną u najświętszych kolan (…..) i (….) z Piotrem przez łzy wołajmy: „Ty wiesz, że Cię kocham”.

Widzieliśmy twoje łzy, szczególnie gdy dotknęła Cię choroba! To nie były łzy rozpaczy, ale łzy wzruszenia i wdzięczności.  I choć nie słyszeliśmy Twoich słów, jesteśmy przekonani, że usłyszał je Ten, za którym podążałeś, o Którego miłości mówiłeś i pisałeś, Którego bardzo kochałeś.

I wierzymy, że tak jak łzy miłości Marii Magdaleny otarł widok zmartwychwstałego Chrystusa, tak również Twoje zatrzymały się w środowy poranek w chwili przejścia do ogrodu nieba. Tę drogę na Twoje spotkanie z Panem rozjaśniało światło świecy gromnicznej i modlitwa tych, którzy – niczym Matka Gromniczna z błogiego Nazaretu  oświetla trudne drogi i ogrzewa serca – byli dla Ciebie w tym ostatnim momencie chlebem i darem, by woni nieba było jak najwięcej.

Wszyscy tutaj zgromadzeni życzymy, by owej woni nieba było dla Ciebie jak najwięcej. I o to się teraz modlimy.

Ze strony Seminarium Zgromadzenia powyższe zdjęcie, a szerszą relację znajdziemy TUTAJ – Odszedł poeta, kapłan.